niedziela, 29 czerwca 2014

JEDEN: " Czyś ty, dziewczyno na rozum upadła?"


Przysięgam, że gdyby nie groziło mi więzienie, z chęcią bym tego debila ukatrupiła, poćwiartowała, a następnie szczątki te wywiozła w mej ogromnej, zielonej torbie podróżnej, aby zostawić je gdzieś w okolicach fińskich lodowców na pożarcie reniferom.
Finlandia jest piękna. Czyste, rześkie powietrze dociera do mych nozdrzy, a ja mam ochotę skakać do góry z radości, że odkryłam ten jakże uroczy kraj. W sumie gdyby nie ten pieprzony palant, to nigdy bym tu nie przyjechała; może, więc jest coś, za co mogę mu jednak podziękować?  Uśmiecham się sama do siebie, rozciągając obolałe ciało na wyjątkowej urody ławeczce, która z daleka wyglądała tak, jakby była świeżo malowana na odcień włosów mojej świętej pamięci babci, ale z bliska nie jest już tak śliczna, gdyż dokładnie widzę każde, nawet najmniejsze obdrapanie.

Co nie zmienia faktu, że przyszłam tu przede wszystkim po to, by odpocząć, a moja kochana komórka, która nieprzerwanie dzwoni gdzieś w kieszeni mojej bluzy, skutecznie mi to uniemożliwia. Przekleństwo, które wydobywa się z mych ust, jest niczym w porównaniu z tym, kogo imię widzę na wyświetlaczu.
Bartuś.

Starannie pomalowanym na rdzawy brąz paznokciem stukam w wyświetlacz mojej Lumii, zastanawiając się, co mam teraz począć. No bo z jednej strony – chcę spokoju, ale z drugiej – nie odebrać, gdy dobija się do mnie mój przyjaciel, to też trochę źle. Wzdycham ciężko pod nosem, a następnie szybko, by się przypadkiem nie rozmyślić,  przenoszę palec na fioletowy napis ‘odbierz’.
- Bartek. – mówię na przywitanie nieco bezbarwnym głosem, mrużąc przy okazji oczy, bo to fińskie słońce jest nieco upierdliwe. Oczywiście w tym samym momencie uświadamiam sobie też, że on nie ma zielonego pojęcia o moim niezwykle spontanicznym wyjeździe.

No cóż, trudno.
- Pytałem, gdzie jesteś. Nie żeby coś, ale według mojego zegarka, masz już piętnaście minut spóźnienia, a kawa, którą ci zamówiłem, wystygła kompletnie.

Gdzieś tam w głębi duszy stwierdzam, że Bartuś jest dość wkurwiony. Chyba na mnie.  Przełykam ślinę, próbuję się skupić i wymyślić jakieś dobre usprawiedliwienie, ale niestety nigdy nie byłam w tym mistrzynią, więc w końcu jestem zmuszona się podać i niewyraźnie, tak cicho, by chłopak mnie nie usłyszał, mruczę:
- U Roksany.

Prawdopodobnie liczę na to, że pozostanie on na tyle słabo wyspany i wypoczęty, że przestanie drążyć temat, odpowie tylko ‘aha’ i się rozłączy. Przynajmniej tak zawsze dzieje się po każdym jednym zgrupowaniu, ponieważ pan Kłusek jest wtedy zbyt bardzo zmęczony i nieogarnięty.
Co jednak z tego, skoro teraz najwyraźniej analizuje wszystkie zgromadzone fakty? Nigdy tego nie robił, więc widocznie czas na to najwyższy, bo myślenie raczej nie boli. Tylko dlaczego do tego niezwykłego wniosku doszedł akurat teraz?

- Twoja siostra wróciła? – pyta zdziwiony, a ja słyszę jak coś przeżuwa między zębami (pewnie jakieś jabłuszko czy coś w tym rodzaju, bo przecież to skoczek, więc musi dbać o dietę).

No tak, jednak nie wysilił się za bardzo.
Bartuś, Bartuś… co z ciebie, dzieciaku wyrośnie, jak ty będziesz tak składał wszystko do kupy….

- Nie. – odpowiadam szybko – Ja jestem w Finlandii.
Słyszę, jak biedny chłopak mało nie udławił się swoim jedzeniem (czymkolwiek by ono nie było).  Czekam chwilę, rozglądam się dookoła siebie, natrafiając wzrokiem na niedaleko usytuowany parking samochodowy, a następnie kręcę z politowaniem głową. On naprawdę powinien się bardziej ogarnąć, jeśli myśli o jakimś ożenku czy coś, bo  - jakby nie patrzeć – w końcu któraś z jego panienek obrobi go z kasy zupełnie. A to na torebunię nową z futra tygrysa jakiego od niego kilka groszy wyłudzi, a to na kolczyki … a na końcu to też i alimenty za nieswoje dzieci będzie płacił.

- Gdzie?! W jakiej znów Finlandii? Czyś ty, dziewczyno na rozum upadła?  - jestem niemalże pewna, że krzyki Kłuska na pewno słyszy starsza pani z uroczym biszkoptowym labradorem na smyczy.
Mimo wszystko uśmiecham się pod nosem. Cały Bartuś. Kiedyś też taki był – stanowczy, nieco wybuchowy i porywczy. Mój najlepszy kumpel, moja krew.

- Dlaczego wyjechałaś bez ani jednego słowa?  - pyta w końcu, a ja wyczuwam w jego głosie niemałe zmartwienie. No tak, jakżeby mogło być inaczej, przecież jak Angela czegoś z nim nie uzgodni, to on zaraz na głowie staje ze złości, a para mu bucha wszelkimi otworami cielesnymi. Cud, że włosy nie zapaliły mu się nigdy niczym jakaś pochodnia z czasów dinozaurów. Na dodatek foch tego człowieka jest zupełnie niewytłumaczalny.  Pamiętam jak się poznaliśmy – wpadłam na niego na środku zakopiańskiego chodnika, a jego elegancką koszulkę z postaciami z Pokemonów umazałam swoją kremówką. Mieliśmy po osiem lat. Oczywiście jaśnie panicz najwyższej godności wielce się obraził, gdy nie przeprosiłam, ale z wysoko podniesioną głową (bo był ode mnie jakieś prawie trzydzieści centymetrów wyższy) oświadczyłam, iż: ‘ Może to on jest gigantem, ale ja jestem królową gigantów i to mi należą się przeprosiny oraz odkupione ciastko’.
Po tych słowach dostałam kopniaka w kostkę od wkurzonego Bartusia.

Jak się okazało,  miesiąc później, moja mama zaczęła pracować w jednym biurze z jego mamą. No i przyjaźń babska została zawiązana. Po pewnym czasie pan Kłusek dał się przebłagać (tak, tak, pamiętam te stare czasy, gdy zaoferowałam mu lody brzoskwiniowe…). No i jakimś cudem  - ku uciesze naszych najukochańszych rodzicielek, które nadal planują nam góralskie weselicho – staliśmy się przyjaciółmi. A że nasza znajomość codziennie był znaczona mnóstwem siniaków, ran i blizn, bo byliśmy (i chyba jesteśmy) parą rozbrykanych bachorów, to inna sprawa.
- Angela, pytałem o coś.

No tak, człowiek już w ciszy nie może starych czasów sobie powspominać, tylko mu niereformowani ludzie przeszkadzają. Strzepuję z mego krótkiego, czarnego kozaczka, jakiegoś zagubionego robaczka, który pewnie spadł na mnie z drzewa, pod którym siedzę.
- Powiedzmy, że trochę mi się śpieszyło.  Przepraszam. – to ostatnie dodaję już tylko po to, by mieć święty spokój, ale wiem, że to nie ten typ, którego pozbędę się aż tak łatwo, szybko i przyjemnie. Za dobrze go znam, by być aż tak naiwną.

- Co on ci zrobił?  - pyta momentalnie, a mi staje serce niemalże w centralnej części gardła, ponieważ absolutnie tego pytania się nie spodziewałam. Natychmiast w żyłach czuję szybciej pulsującą krew.
I choć w pierwszej chwili nie miałam zamiaru komukolwiek zwierzać się z tego, co się stało, mówię:

- Zdradził mnie z dziwką.
Oczywiście nie chcę słyszeć wykładu typu: ‘A nie mówiłem, że to drań i oszust?’, więc szybko przerywam połączenie, a następnie wyłączam telefon. Jasne, mam świadomość, że jak już wrócę, to Bartuś mnie zabije. Ja to wszystko wiem, ale raczej powinien zrozumieć, że nie chcę teraz o tym rozmawiać; nigdy nie czułam nic specjalnego do tego idioty, co nie zmienia faktu, że mnie wkurwił. I to tak na ekstra.

Z ciężkim sercem podnoszę się z miejsca, na którym wygodnie jeszcze przed chwilą mi się siedziało i postanawiam wrócić do mieszkania. Dobrze, iż jedna Roksana mnie rozumie i nie pogoniła mnie jakąś ręcznie robioną miotłą oraz widłami, gdy tylko stanęłam na jej progu.
Kochana siostrzyczka.


__________________________
Lubię to opowiadanie. Mam na nie pomysł. Fajny pomysł.